Niemieckie i polskie Prusy

Zawartość

Wstęp    1
Prusy i Rzeczpospolita szlachecka. Co by było gdyby?    1
Dziewiętnastowieczne starcie    3
III Rzesza i Prusy    4
NRD jako Prusy    5
Prusy na „ziemiach odzyskanych”    6
„Atlantyda północy”    9
Wypędzony i „wypędzony”    11
Geopolityka i  Prusy imaginaire    15

Wstęp

Prusy stały się głównym motorem zjednoczenia Niemiec w 1870.  Niezwykła polityczna kariera państwa pruskiego, które z drobnego księstwa i polskiego lenna w niespełna dwieście lat, stało się w  wieku XIX  światową potęgą, rzucają wyzwanie Francji a następnie Wielkiej Brytanii, musiała wzbudzać podziw. Hagiografizm niemiecko-pruskiej historiografii można łatwo zrozumieć. Przyczyniła się do tego, że „ducha Prus” uznano w dużym stopniu za istotę niemczyzny, jeśli nawet nie wśród wszystkich Niemców,  to z pewnością powstały stereotyp miał ogromną siłę oddziaływania.
Z polskiego punktu widzenia sprawa musiała naturalnie wyglądać zupełnie inaczej. Prusy były winne rozbiorom Polski, a w drugiej połowie XIX stały się zagrożeniem numer jeden. Wzrost potęgo Prus musiał budzić strach i obawy o zachowanie narodowej tożsamości.
Militarna, ale przede wszystkim moralna, klęska jaka spotkała III Rzeszę, rozumiana była często jako zwycięstwo nad tą właśnie pruską odmianą niemczyzny i oznaczała też w konsekwencji wymazanie Prus z mapy Europy. Musiało to w oczywisty sposób dostarczyć Polakom satysfakcji, choć nader gorzkiej, wobec jakże trudnego położenia po roku 1945.
Również w Niemczech Prusy uznano za winne niemieckiej katastrofie i to zarówno na Zachodzie jak w Niemczech środkowych, które stały się teraz, właśnie w skutek klęski Prus Niemcami Wschodnimi, co synonimicznie zaczęło z czasem oznaczać NRD.  Paradoksalnie Polska wyszła z historycznego zwarcia całkowicie zwycięska. Prusy będące śmiertelnym niemal zagrożeniem dla polskości, znikły z mapy Europy, a terytorium Prus w dużej części przynależy do Polski.
Pytanie jednak, jak rozumieć dzieje Prus, i jakie to miejsce zajmuje w stosunkach polsko-niemieckich pozostało i nadal ma pewne znaczenie dla stosunków polsko-niemieckich.

Prusy i Rzeczpospolita szlachecka. Co by było gdyby?

Można  w ramach spekulacji historiograficznej i modnej historiografii „co by było gdyby” wyobrazić sobie całkiem  inny rozwój stosunków prusko-polskich. Przesłanki do takich spekulacji nie są aż tak trudne do zauważenia. Przede wszystkim  można wyobrazić sobie Prusy, jako część Polski ze skromną tylko pruską  komponentą. Posłuchajmy jednego z najwybitniejszych polskich historiografów XIX wieku Michała Bobrzyńskiego:
Kandydatem do tronu polskiego najbliższym , który Polsce największe przynosił korzyści, był książę Pruski Jerzy, który w roku 1568 po ojcu swoim Albercie nastąpił i na sejmie lubelskim z roku 1569 uroczysty hołd złożył. Wkładając na jego głowę korone wcielała Polska na zawsze Prusy książęce i niweczyłaby na zawsze to niebezpieczne buty germańskiej gniazdo. Ale książę pruski, niewątpliwy następca po Zygmuncie Auguście, w razie gdyby w Polsce zwyciężyła reformacja, po jej upadku był niemożebny. August odsunął go jeszcze więcej od tronu, zaprzeczając mu miejsca w polskim senacie, a tak dynastię hołdowniczą odepchnął i niebacznie w ramiona Niemiec ją rzucił.
W Polsce tzw. „hołd pruski” uważa się często za  jeden z najpoważniejszych strategicznych błędów polskiej polityki XVI wieku. W powszechnym wyobrażeniu walka z Zakonem Krzyżackim (utożsamianym z Niemczyzną) nie kończy ostatecznym zwycięstwem, które było w zasięgu ręki, lecz wspaniałomyślnym gestem polskiego monarchy. I owa tak wspaniałomyślnie potraktowani Hohenzollenowie staną się w kilka wieków później grabarzami państwa polskiego.
Po niemieckiej stronie o hołdzie pruskiej zwykle się zapomina. Zapomina się o tym, że dzięki panującej w owym czasie tolerancji religijnej polski monarcha uznał pierwsze niemal w Europie „protestanckie”  państwo.
Tekst Michała Bobrzyńskiego zawiera z oczywistych względów negatywne określenia takie „buta germańska”. Prusy, jego zdaniem, to przede wszystkim, „germańskie gniazdo”, zawiera jednak też sugestię, że bieg dziejowych zdarzeń potoczyć się mógł inaczej.  Historyk całkiem łatwo wyobrazi sobie sytuację, w której w taki czy inny sposób doszło do mariażu dwóch jednostek politycznych – wielkiej w owym czasie Rzeczpospolitej i małych wówczas jeszcze Prus.
Najpewniej historia zarówno dzieje Niemiec jak Polski przybrałyby zupełnie inny bieg. Kulturowa i osadnicza ekspansja niemczyzny na Wschód nie znalazłaby oparcia politycznego w ambitnym państwie pruskim. Pluralizm kulturowy Rzeczpospolitej zyskał by jeszcze jedną, obok polskiej, litewskiej, białoruskiej i ukraińskiej, także niemiecką  komponentę, która  stała by się silniejsza i bardziej widoczna.  Jak wpłynęłoby to na późniejsze narodotwórcze procesy w kilka wieków później, próżno jest spekulować. Jedynie żartem można by domniemywać, że Herder i Kant, mówili by nie tylko po niemiecku i łacinie, ale i po polsku.
Przesłanek do spekulacji dostarcza też wiek XVIII. Polska stojąc przed wyborem monarchy,  po niezbyt szczęśliwym mariażu z Wettinami, może wybrać króla Prus. Mariaż taki połączył dwa skrajne ale uzupełniające się żywioły –  republikanizm polskiej szlachty z kształtującym  się nowoczesnym na ówczesne czasy  państwem pruskim. Dwie interpretacje europejskiego spotkać by się mogły w jednym organizmie politycznym. Być może dodałyby się też zalety obu tworów państwowych, a wady zniosły się.   Pragnienie nowoczesnego porządku nie stanowiłoby przeszkody dla rozkwitu wolności. Prusy poszłyby w innym kierunku, nie skłaniając się ku autorytarnym tendencjom, a Polska nie utraciłaby by bytu państwowego.
Jak wiemy  i tym rzazem nic z tego nie wyszło. Prusy i Polska zostały skazane na wrogość. W wieku XIX trudno spekulować już o jakimkolwiek mariażu. Wzajemne wrogość i antagonizm wyklucza takie spekulacje, jeśli nie mają one przekroczyć zdrowego rozsądku.

Dziewiętnastowieczne starcie

Dzieje zrealizowały w XIX wieku najbardziej konfliktowy scenariusz stosunków polsko-pruskich. Przewaga leżała jednoznacznie po stronie Prus.  Prusy stały się jednym z grabarzy Rzeczpospolitej. Istniała też w Prusach potrzeba uzasadnienia tego wyboru, co stanowi przyczynę powstania takich antypolskich stereotypów jak „polnische Wirtschaft” lub „polnischer Reichstag”.   Z czasem Polaków i polskość przestano traktować jako jakikolwiek podmiot polityczny. Wschód stał się przedmiotem kolonizacji, prusko-niemiecki nowoczesny rozwój miał  całkowicie przeważyć szalę, co „niżej” stających cywilizacyjnie Polaków miało pozbawić ich tożsamości.
Procesy modernizacyjne XIX wieku cechuje jednak wiele paradoksów. Mimo absolutnej przewagi Prus, polskość nie pozostawała bez szans i to w dużym stopniu w skutek spontanicznych procesów społecznych. Przyczyniły się do tego m.in. procesy industrializacyjne i związane z nim demograficzne. Niemiecka industrializacja związana była z zachodnią częścią kraju i w ogromnym stopniu z obecnym terenem Nadrenii-Westfalli. W tym kierunku ciąży fala wewnątrz niemieckiej migracji, pozbawiając Wschód części niemieckiego żywiołu. Polski element staje się w zaborze pruskim nie słabnie, ale nawet zwiększa swoje znaczenie.
W Polsce często się o tym zapomina, ponieważ obraz szerszego społecznego procesu przysłaniają dzieje tzw. „polonii” w Zagłębiu Ruhry. Dostrzega się migrację polskiego żywiołu na Zachód, nie doceniając jaki wpływ wywiera industrializacji  na społeczeństwo niemieckie.  Zarówno w polskiej i niemieckiej świadomości Polacy migrują na Zachód, nie dostrzega się, że jest proporcjonalnie coraz więcej na Wschodzie.
W drugiej połowie XIX wieku w polskiej myśli politycznej toczy się spór, którego z zaborców uznać należy za głównego wroga.  Inaczej sformułowany spór ten brzmi – z kim póki czas kolaborować, a z kim walczyć. Powstania narodowe skierowane są przede wszystkim przeciw Rosji, to jednak Prusy postrzegane są jako coraz groźniejsze, ponieważ po stronie polskiej dostrzega się nowoczesność państw pruskiego i zacofanie carskiego imperium. Rodzi to w Polsce swoisty kompleks, wobec nowocześniejszych i lepiej zorganizowanych Niemców, przy należy zauważyć, że dla większości Polaków styk z niemczyzną to przede wszystkim styk z pruskością.
Istotna jest też  obserwacja, że po stronie polskiej odzyskanie niepodległości w roku 1918 przypisuje się przede wszystkim czynowi zbrojnemu i w małym stopniu dostrzega się znaczenie procesów społecznych.  Być może przyczynia się do fakt, że nowoodzyskane państwo polskie zmuszone jest toczyć wojnę z bolszewicką Rosją i chwała tego zwycięstwa jest niemal mitem założycielskim II Rzeczpospolitej. W istocie jednak inne narody takie Czesi, Słowacy, Litwini, Łotysze  także zdobywają  niepodległość.  Są to społeczności polityczne znacznie mniejsze od polskiej i które wcale nie orężem dobiły się swojej niezależności. We wszystkich wypadkach grunt przygotowały procesy społeczne. Nowoczesność, z jej szybkim wzrostem demograficznym, urbanizacją i industrializacją, szkołą powszechną i wzrostem wykształcenia i tym co nazwać wypada mentalnością demokratyczną, okazałą się paradoksalnie sprzyjać w wielu wypadkach słabszym a nie silniejszym.
Gdyby spostrzeżono to, być może polskie kompleksy wobec Prus były o wiele mniejsze. Zauważono by, że Prusy zostały pokonane przez Polaków, że w roku 1918 ale i znacznie wcześniej. Najprawdopodobniej takie rozumienie sytuacji pomogło by też pruskim Niemcom łatwiej zaakceptować wynik wojny, przynajmniej na Wschodzie. Tak się jednak nie stało. Dla Prus z wielkich wyrosłych w XIX-tym wieku ambicjami przegrana z lekceważoną przez nich Polską była nie do zaakceptowania. Nie starano się przemyśleć dawnych antypolskich stereotypów. Impuls tego mogła dać koncepcja Neumanna „Mitteleuropy” mimo wszystkich jej dwuznaczności.  Nikt jednak nie usiłował rozwijać dalej jego myśli wyciągając wnioski z poniesionej porażki. Wprost przeciwnie. Urażoną pruską ambicję leczono wzmocnieniem antypolskich nastrojów i antypolskich stereotypów. Drogi Prus i Polski rozeszły się jeszcze bardziej.

III Rzesza i Prusy

Okres II wojny nie zmienił w Polsce stereotypu Prus. Nic do niego nie dodał i w pewien sposób odsunął go w cień. Niemiec nadal mógł być stereotypowo nazwany „prusakiem” i niemczyzna była „prusactwem” – z całą pogardliwa dwuznacznością tego słowa – to jednak negatywny stereotyp Niemca zaczął się wyrażać przede wszystkim w słowie „hitlerowiec”.
Mimo też, że w powojennej propagandzie komunistycznej „Prusy” są jednoznacznie kojarzone z III Rzeszą, to jednak termin „Prusak” staje się coraz bardziej antykwaryczny. Prus już nie było i zło wojny widziano w Niemczech, a w kraju, który zniknął z mapy Europy, którego większość terytorium zamieszkana była przez polskich osiedleńców.
Z czasem Prusy zaczęły budzić nawet pewien sentyment, jako krajobraz ze znajdywanych na strychach starych kartek pocztowych, tajemniczej przeszłości miejsc, w którym przyszło spędzić dzieciństwo znacznej części Polaków. Nie pozbawiony snobizmu kontakty pruskiej hrabiny mającej niemały wpływ na intelektualną atmosferę w Niemczech i pochodzącego chłopskiego rodziny nie mniej wpływowego polskiego dziennikarza i polityka sprawiło, że odnosić można było wrażenie, że z niektórymi „Prusakami” łatwiej jest nawet dogadać niż innymi Niemcami. Późniejsze kontakty przynosiły nawet tego potwierdzenie, jeśli wspomnieć tak zasłużone dla polsko-niemieckich kontaktów postacie jak Christian von Krockow czy Rudolf von Thaden.
Trzeba jednak powiedzieć, że to właśnie tereny Prus są zarówno miejscem dużej części nazistowskich obozów koncentracyjnych jak i miejscem niewolniczej pracy setek tysięcy Polaków. Przeciętni mieszkańcy Prus nie wydają się ani trochę bardziej litościwi dla Polaków od innych Niemców.
Pierwszy powojenny burmistrz Darłowa, który był Kazimierz Dulewicz wcześniej  więźniem Potulic, przybył do Darłowa (noszącego wówczas nazwę Ruegenwalde, słynne na całe Niemcy z produkowanej tam kiełbasy), by stać się robotnikiem przymusowym. W swoich pamiętnikach opisuje następującą scenę:
Oglądali każdego Polaka indywidualnie., badając silę mięśni, zaglądając w oczy i sprawdzając stan uzębienia. Nie obeszło się oczywiście przy tym od dość mocnego poklepywania mężczyzn i obmacywania kobiet na oczach mężów, ojców lub braci. W ten sposób jednostka polska, bez względu na więzi rodzinne, była rozdzielana przez brutalnego Niemca. Nie pozwalał on nawet na pożegnanie się wybranego robotnika z resztą swojej rodziny, wręczał urzędnikowi Arbeitsamtu 20 RM za koszty transportu.
Podobny stosunek do Polaków nie cechuje jedynie niemieckich prowincjonalnych drobnomieszczan, którzy kupują sobie polskiego niewolnika. Nie kto inny jak Lehndorf,  w swoich skądinąd niezwykle ciekawych „Ostpreusiches Tagebuchern” opisuje powojenne cierpienia Niemców nie zauważa jednak, że w niewielkiej odległości od jego majątku funkcjonował obóz koncentracyjny.
Samo też „zdarzenie”, utraty wschodu, w potocznej niemieckiej pamięci społecznej wydaje się z być związane z rokiem 1945. W istocie jednak jest to obarczony tragedią dziesiątków milionów ludzi i wielu narodów proces, jaki zapoczątkowuje nie tyle sam tylko wybuch  II wojny światowej we wrześniu, co pakt Hitler-Stalin z sierpnia 1939 roku. . Europa środkowa, jaka wyłania się po I wojnie, w skutek polityki prezydenta Wilsona i traktatu Wersalskiego, zapada się  w skutek tego paktu ponownie, jako zespół samodzielnych podmiotów politycznych,  na lat dokładnie pięćdziesiąt. Jej ponowne odrodzenie nastąpi w roku 1989.  Ta tragedia Europy środkowej, która pod panowaniem sowieckim przeżywać będzie los „Europy ukradzionej”, jak nazwał to Wacław Havel, stanie się współudziałem części samych Niemców, który zostają  zmuszeni do życia we wschodniej części  podzielonego państwa. Ta wspólnota losów nie zostanie jednak w Niemczech po 1989 dostatecznie zauważona.
Być może w twórczości Johannesa Bobrowskiego dostrzegać można próbę pogłębionej refleksji tej właśnie sprawy. Jego koncepcja „Sarmacji”, która z oczywistych względów nie mogła być rozwinięta, z powodu państwowej cenzury, zawiera wiele pasjonujących choć i wieloznacznych wątków.
Dla Europy środkowej, również tej  jaka wyłoniła się po I wojnie, charakterystyczna była mieszanina kulturowa, stanowiąca o szczególnym klimacie tej części kontynentu. Polacy, Ukraińcy, Białorusini,  Żydzi i Niemcy i wiele innych narodowości i grup etnicznych żyły tu, przy wszystkich konfliktach jakie temu towarzyszyły (nieporównywalnych jednak z konfliktami jakie rozpętała II wojna), od  wieków obok siebie. Nazistowskie i sowieckie ludobójstwo i przymusowe migracje podczas II wojny powodują  tragiczny kres tej wielości. Ów koniec Europy środkowej jest wynikiem świadomej polityki i planów zarówno Stalina jak i Hitlera. Nazistowska Rzesza dążyła do stworzenia sobie „przestrzeni życiowej”, sowiecka Rosja otaczanie się pasmem satelickich państw pseudonarodowych.
Brak dostatecznej na ten temat refleksji utrudnia stronie niemieckiej zrozumienie tego co się stało i dostrzeganie dziejowych przyczyn.

NRD jako Prusy

Motyw Prus w zaskakujący  sposób powracał dzięki NRD. Początkowo Prusy były komunistycznych propagandzistów w Niemczech wschodnich wcieleniem wszelkiego zła i źródłem niemieckiej mizerii. Aleksander Abusch, minister edukacji NRD uznawał „pruskiego ducha” za główne  źródło ducha nazistowskiego” w swojej książce „Irrweg einer Nation” .  Dorobek Prus świadomie niszczono. Ruiny, ale całkiem dobrze zachowane berlińskiego pałacu  Hohenzolernów zamykającego perspektywę Unter den Linden, zostały wysadzone w powietrze w roku 1950. Pomnik Fryderyka II autorstwa Christiana Daniela Rauch został usunięty z centrum Berlina w roku 1950 i  nieomal przeznaczony został do przetopienia. Składowano go w Poczdamie, by w 1963 roku postawić go w jakimś kacie parku w Sansoussi. Była to lata, kiedy władze NRD usiłowały wymazywać jak się dało ślady Prus. Zniszczona zamek berliński i zamek poczdamski, które stanowiły symboliczne zabytki niemieckiej przeszłości. W 1968 roku wysadzono w powietrze wieże kościoła garnizonowego w Poczdamie i to z wielkim propagandowym rozmachem. nakręcono o tym całkiem oficjalnie film.
W latach 70-tych po odejściu Ulbrichta, pod rządami Honeckera, powoli zaczęto zmieniać oficjalny obraz historii. Zaczęto „odkrywać” 1848 jako rewolucję mieszczańską, poprzedzającą i przygotowującą w pewnym sensie  rewolucję robotniczą. Miejsce pamięci w Bad Frankenhausen z obrazem zamówionym u Wernera Tübke (ukończonym w roku 1987) jest przykładem ówczesnych wysiłków przywrócenia znaczenia 1848 roku w NRD. Zaczęto tez przywracać znaczenie tradycji pruskiej. W 1979 roku ukazała się mała biografia Ingrid Mittenzwei poświecona Fryderykowi II, która stała z oczywistych względów sensacja. W 1980 roku pomnik Fryderyka II wrócił na swoje właściwe miejsce na Unter den Linden. Sprawę te osobiście nadzorował sam Honecker. W 1984 roku ukazała biografia Wilhelma I i zaczęto częściowo przywracać do łask pamięć o Bismarcku, czego przejawem była jego biografia pióra Ernsta Engelberga. Członek BP SED Kurt Hager chwalił Bismarcka za „poczucie realizmu, mimo ze nie potrafił on przekroczyć własnej świadomości klasowej”. W 1986 roku otwarto w Poczdamie imponującą wystawę „Fryderyk II i sztuki piękne” ciesząca się ogromną popularnością.
Ta nowa „propruska” polityka historyczna miała za kontekst szukania takiej definicji narodu, by społeczeństwo NRD stało się odrębnym od zachodniego narodem. Przywrócono do łask pojęcie Heimat (malej ojczyzny) i zaczęto otwarcie mówić o tradycyjnych pruskich cnotach.   Istotnie konstruując naród w Niemczech Wschodnich jedynie tradycja pruska mogła być jego tworzywem.
Można dodać, ze ulubioną komedią berlińczyków stało się przedstawienie „Prusacy nadchodzą”, przy jak piszą recenzenci najgłośniejsze salwy  wybuchały z chwila wejścia na scenę Bismarcka. Nie dowodziło to, że „enerdowcy” koniecznie chcieli stać „prusakami”, pruskość jednak przestała być jakimkolwiek tabu. „Czerwone Prusy” musiały pozostać projektem niezrealizowanym, tym bardziej, że NRD nie miało trwać dostatecznie długo. O dziwo jednak, jeśli w latach 70-tych i 80-tych, w dobie gdy stosunki polsko-niemieckiej ulegały podskórnie, miedzy innymi dzięki wymianie pokoleniem, głębokim przemianom, jeśli coś przypominało wciąż Polakom o Prusach to właśnie NRD.
„Duch NRD” pasował też dobrze w oczach Polaków do negatywnego stereotypu „pruskiego ducha”. Autorytaryzm, niechętny stosunek do polskości, mentalność poddanych podporządkujących się każdej władzy, militarny duch i działanie na rozkaz – wszystko to były cechy jakie przypisywano zarówno stereotypowym prusakom i widziano u wschodnioniemieckich sąsiadów.
W języku potocznym Niemiec to był ktoś z Zachodu, ktoś z wschodniej części był „enerdowcem”, a „enerdowiec” najbardziej przypominał Prusaka. Większość terytorium dawnych, historycznych  Prus znalazła się  w obrębie państwa polskiego. Ziemie te stanowiły też znaczną część państwa polskiego w jego nowych, wymuszonych wojną, granicach.

Prusy na „ziemiach odzyskanych”

Jako dziecko, w latach pięćdziesiątych spędzałem wakacje na Mazurach (co jest polską nazwą dla leżącej w polskich granicach części Prus wschodnich). Wszystko tam było tajemnicze, ponieważ było poniemieckie, a właściwie jeszcze niemieckie i przypominało o wojnie. Siedząc na tylnym siedzeniu starego Zindappa, którym kierował mój ojciec, wyobrażałem jeszcze sobie, że z lasu wyjść mogą zagubieni żołnierze Wehrmachtu, a ruiny kwatery Hitlera z Kętrzyniu, której daleko było do stania się turystyczną atrakcją, w jaką zmieniała się teraz, były znakiem  jakże niedawnej, mrocznej przeszłości.
W Mikołajkach naszą gospodynią była pani o nazwisku Brosch. Mówiło o niej, że to autochtonka. Pewnego dnia niechcący podsłuchałem, że w kuchni mówi się po niemiecku. Przerażony moim odkryciem podbiegłym z tym do ojca. Ten powiedział, żebym nikomu o tym nie mówił. Może obawiał się, że mogłoby to naszym gospodarzom zaszkodzić. Nie wiem, ale ten epizod, choć bez wielkiego znaczenia zapamiętałem.
W Szczecinie, a więc mieście, które początek swojej współczesnej kariery zawdzięcza właśnie Prusom, usłyszałem wiele, wiele lat później  następujący wiele mówiący żart. Młody człowiek wybrał się po raz pierwszy do Berlina. Gdy wrócił pytany był o wrażenia. Odpowiedział, że czuł się swojsko, bo tam jak i u nas w Szczecinie jest wszystko takie „poniemieckie”. Ten autoironiczny szczeciński żart wiele mówi o tamtejszej atmosferze.
Istotnie, na tych ziemiach północnych i zachodnich, które zostały przyłączone do Polski, nie sposób uniknąć kontaktu z tym co „poniemieckie”. Jedna trzecia powojennej Polski znalazła się na poniemieckich ziemiach. To określenie jest jednak do pewnego stopnia nieścisłe. Znaczna część tego, co Polacy skłonni nazywać są „poniemieckie” jest w istocie „popruskie”, a jednak przez długi czas wszystko to co pruskie, było  w polskich oczach przede wszystkim po niemieckie.
Komunistyczne władze chciały naturalnie wiedzieć to zupełnie inaczej. Wzięcie w posiadanie Ziem Zachodnich było ważnym czynnikiem legitymizacji władzy komunistycznej. Było powszechnie zrozumiałe i trzeba było o tym nawet mówić, że  Ziemie Wschodniej II RP są bezpowrotnie utracone, dlatego wzięcie w  posiadanie Ziem Zachodnich stanowiło o istnieniu państwa polskiego (niezależnie pod czyim władaniem) w akceptowalnym, a nie kadłubowym rozmiarze). Mówiono o „ziemiach odzyskanych”, choć nieco później używano oficjalnie raczej terminu „Ziemie Zachodnie i Północne”. Nazwanie „ziemie odzyskane” – krótszy i w pewien sposób bardziej ścisły, bowiem jasne jest wtedy, że chodzi o to, co poniemieckie – przyjął się jednak i zakorzenił. Ziemie miały być „odzyskane”, bowiem we wczesnym średniowieczu, cześć tych terenów przynależała do państwa polskiego rządzonego przez Piastów.  Były to  w wieku X i XI początki państwa  i do owych „piastowskich” źródeł chcieli odwołać się komuniści. Kościół katolicki również mówił   o ziemiach piastowskich i wspomagał ich integrację. Nie miał wielkiego wyboru, bowiem nie sposób było przeciwstawiać się przynależności tych ziem do Polski, po utracie terenów wschodnich. Ponadto w nader ciężkiej sytuacji powojennej „idea piastowska” w jakimś zakresie pełniła rolę integracyjną dla tych, którzy musieli się tam osiedlać. Niemieccy „wypędzeni” na Zachodzie mogli się w najrozmaitszy sposób organizować, co wspomagało ich integrację. Polscy wysiedleńcy ze Wschodu nie mieli w najmniejszym stopniu takich możliwości. Zresztą nazywano ich oficjalnie „repatriantami” czyli osobami powracającymi do ojczyzny z zagranicy. Przypomina to nieco sytuację w NRD, gdzie przesiedleńców definiowano jako „nowych obywateli” (Neubuerger).    „Idea piastowska”, nawet jeśli nie była zbyt przekonywująca, była przyjmowana, jako jakiś sposób nazwania dramatycznej sytuacji.
Komunistyczne włądze  powtarzały też nieustannie, że „ziemie odzyskane” zawdzięczają Polacy właśnie im i Związkowi Sowieckiemu. I przyjaźń ze Związkiem Sowieckim stanowi też gwarancję, że Niemcy ziem tych Polakom nie odbiorą. Ten argument miał istotnie do pewnego czasu pewne elementy wiarygodności. Niemieccy „rewizjoniści” byli w istocie bardzo potrzebni polskim komunistom.
W latach 70-tych młodsze pokolenie coraz bardziej krytycznie traktowało piastowską legendę. Po trakcie w roku 1970 coraz też trudniej było straszyć „rewizjonistami”.
Muzeum zdobywców wału pomorskiego powstające w latach 70, gdzie na wejściowym paneau piastowski wojskowe postępują za tyralierą czołgów T-52, śmieszyło już w chwili powstania. Budowano je  ku czci wojskowych takich jak m.in. gen Jaruzelskiego, którzy musieli udramatycznić swoje militarne biografie, wspinając się po szczeblach komunistyczno-partyjnej kariery.
Młodsze pokolenie czuło się już dostatecznie dobrze u siebie, by nie podpierać się „piastowską legendą”.  Wprost przeciwnie świadectwem zakorzenienia stawało się pragnienie  lepszego rozpoznawanie lokalnego otoczenia, do czego konieczna była wiedza właśnie o historii niemieckiej. Ze zrozumiałych względów….
Ważnym sygnałem zmieniającej się atmosfery była monografia Salmanowicza „Prusy. Dzieje państwa i społeczeństwa”, która wyszła jeszcze przed 1989.  Opisywane w tej książce Prusy nie były już ucieleśnieniem wrogości, a autor dostrzegał rozwój pruskiej państwowości opartej częściowo o oświeceniowe ideały i w tym sensie nowoczesnego. Przed rokiem 1989 było czymś nowym w Polsce by w taki sposób odnosić się do dziejów Prus.
Piastowska ideologia przeciwstawiana była przez komunistów (ale już nie przez Kościół) „idei jagiellońskiej”, a więc czasom XV-XVII wieku, które były „złotą epoką”  Rzeczpospolitej szlacheckiej. Okres ten, w polityce historycznej prowadzonej przez władze PRL, spychany musiał być na drugi plan z wielu względów. Nie odpowiedni  był antagonizm z państwem moskiewskim, który w tamtej epoce zaczął się wyłaniać, a przede wszystkim Polska jagiellońska przypominała  o utraconych wschodnich ziemiach II Rzeczpospolitej. Ten temat zaś w PRL był niemal całkowitym tabu, razem z całym kompleksem zagadnień związanych z paktem Hitler-Stalin. Nazywany był on w PRL paktem Ribbentrop-Mołotow, co w pewnym sensie odejmowała mu znaczenia, bowiem przestawał był paktem dwóch dyktatorów.
Zarazem trzeba powiedzieć, że proces zasiedlania nabytych po wojnie przez państwo polskie ziem był niezwykle bolesny i trudny. Komuniści przedstawiali to jako triumfalny powrót na dawne ziemie. W istocie warunki, w jakim przyszło żyć tam były niezwykle trudne. Dlatego dość irytujące są dzisiaj wypowiadane przez niektórych przedstawicieli związków wypędzonych enuncjacje o tym, że Polacy rzekomo planowali swoją ekspansję na Zachód. Wedle niektórych mieli to czynić już od roku 1848. Takie wypowiedzi  budzić muszą irytację, nie tyle z powodu ignorancji, jakiej są świadectwem, ale zupełnego lekceważenia przez Niemca losu polskich sąsiadów po wojnie i braku zrozumienia dla ich sytuacji.
Strona niemieckiej  będzie zawsze trudno zrozumieć stosunek Polaków do dawnych ziem niemieckich w polskich rękach, w tym i do Prus, jeśli nie będzie brała pod uwagę, utraty przez Polskę ziem wschodnich. Zresztą istnieją tu zarówno głębokie analogie jak i głębokie różnice z utratą przez Niemcy ich Wschodu. Do pewnego stopnia to, co było w II RP wschodnie, przeniosło się nie do centralnej Polski, ale właśnie na ziemie uzyskane na Zachodzie. Miastem, którego ducha bez tej właśnie  komponenty nie można lepiej zrozumieć jest z pewnością Wrocław. Nie chodzi tylko o typowy zaśpiew lwowski akcentu, jaki jeszcze dzisiaj dosłyszalny w polszczyźnie wrocławian.  Uniwersytet Wrocławski jest w jakimś stopniu kontynuacją Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie (podobnie jak pielęgnuje pamięć o dawnym niemieckim Uniwersytecie we Wrocławiu). Mający też tam siedzibę „Zakład naukowy im. Ossolińskich” to jednak z najbardziej szacownych polskich instytucji kultury powstałą w XIX wieku we Lwowie i szczęśliwie przeniesiona ze swoimi zbiorami do Wrocławia po roku 1945.
Mimo tych trudnych okoliczności utrata ziem wschodnich stała się przedmiotem krytycznej refleksji w powojennej niezależnej polskiej myśli politycznej. Stało się tak przede wszystkim dzięki polskiemu środowisku skupionemu wokół emigracyjnego paryskiego miesięcznika „Kultura” . Ta grupa, niegdyś polskich konserwatystów, pochodziła w dużej części z Wilna. Uzasadniali oni tezę o bezpowrotnej utracie ziem wschodnich i konieczności bezwzględnego pogodzenia się z tym faktem w imię polepszenia i dobrych stosunków z w przyszłości niepodległymi państwami i narodami Litwy, Białorusi i Ukrainy. Wpływ tego pisarstwa  na polską niezależną myśl polityczną, a następnie na kształtowanie się polskiej polityki zagranicznej po odzyskaniu niepodległości w roku 1989 był ogromny i wszechogarniający.
Ostatecznie najważniejsza okazała się publicystyka krajowa. Wielki wpływ przypisać należy Janowi Józefowi Lipskiemu, w szczególności jako autorowi głośnego eseju „Dwie ojczyzny – dwa patriotyzmy”.  W latach 80-tych w drugim obiegu ukazywały się wyspecjalizowane czasopisma  „Obóz” i „ABC” (skrót od Adriatyk, Bałtyk, Morze Czarne) poświęcające się problematyce polskiej i europejskiej polityce wschodniej. Zarazem dążono do pojednania z Niemcami
Zbliżający się przełom dziejowy 1989, do którego przygotowaniem było nie tylko czysto polityczna, ale w ogromnym stopniu intelektualna praca  szeroko rozumianej  polskiej opozycji, poprzedzony był zmianami w stosunku zarówno do utraconych Ziem na Wschodzie ale także  pozyskanych ziem na Zachodzie. Jedno warunkowało drugie. Trudno jednak powiedzieć by kwestia stosunku do Prus mogła w tym procesie odgrywać jakąś wyodrębnioną rolę.

„Atlantyda północy”

Półwiecze niemal “zimnej wojny” przyczyniło się do tego, że o Prusach można było niemal zapomnieć. Pamięć historyczna nie daje się jednak wymazać tak łatwo. Pruskie echo odezwało się po roku 1989/90 i po zjednoczeniu Niemiec.
Na jesieni 1989 roku uczestniczyłem w Słupsku (Stolp) w niezwykle wzruszającym wieczore,, będącym prezentacją książki Christian von Krockow  „Czas kobiet”. Książka ta najpierw przetłumaczona a następnie wydana w „podziemiu” czyli w polskim niezależnym ruchu wydawniczym działającym poza kontrolą komunistycznych władz. Obecny był też autor. Wszyscy byli prawdziwie wzruszeni, gdy czytano fragmenty o dziejach jego siostry Libuszy, a zarazem widome było jak dobrze rozumiał ten potomek pruskich  junkrów polską sytuację. Trzeba zdać sobie sprawę, jak wielką satysfakcję sprawiało polskim uczestnikom owo spotkanie. Wydanie tych  książek w Polsce i ich popularność stanowi ważny sygnał, że polsko-pruski dialog jest możliwy i może być ciekawy. Prace von Thadena również tłumaczone, pisane bez żadnej fałszywej nostalgii, są ciekawe i ważne dla każdego Polaka, którym chce się zajmować zagospodarowywaniem pamięci na „popruskich” ziemiach. Christian von Krockow dał w swojej książce „Czas kobiet” dowody, jak dobrze rozumiał on sytuację powojennej Polski. Autor ten daje też stronie polskiej interesujące i ciekawe wskazówki, jak teraz na polskich terenach Pomorza Zachodniego, rozumieć mogą swoją historię regionalną.
Galeria przyjaznych Polsce potomków junkierskich rodów, jest zresztą dłuższa. To także obok Marie von Doehnhoff, także niezmiennie przyjazny Polsce Rudolf von Thaden, a także chcący kształcić polskich rolników Klaus von Bismarck. Jego „Moja ziemia rodzinna, która teraz jest w Polsce” to wzruszający i pełen mądrości tekst o utraconej przez niego ojcowiznie.
Spotkanie w Stolp/Słupsku nie było w żadnym wypadku też jakimś wyjątkiem, patrząc na nie od strony polskiej. Młodsze pokolenie powszechnie zaczęło się interesować niemiecką przeszłością, ponieważ mniej lub bardziej świadomie zaczęło ją uznawać za własną przeszłość. I już nie chodziło o stare niemieckie pocztówki ukazujące dawny widok teraz polskich miast. Sprawy dotyczyły spraw znacznie poważniejszych i były podejmowane z wielu miejscach. Z moich obserwacji wynika, że ich osią były lokalne spotkania i konkretne miejsca i choć wiele zdarzało się na byłych pruskich ziemiach, to nie Prusy, jaki szerszy temat stawały się osią takich spotkań.
Po roku 1989,  dzięki rozpoznawaniu tego co lokalne, co związane było z procesem demokratyzacji. Ziemie przyłączone do Polski  po 1945 roku przestawały być postrzegane jako jeden blok i to „poniemieckie” zyskiwało bardziej zróżnicowaną i zindywidualizowaną charakterystykę. Umożliwiało to też dostrzeżenia  w całkiem nowy sposób „pruskości”. Ważnym sygnałem  tego nowego myślenia było nazwanie  przez  grupę olsztyńskich intelektualistów swojego  stowarzyszenie „Borussą”. Świadczyło to o pozbywaniu się dawnych kompleksów. Z czasem właśnie ta grupa ta będzie twórcą koncepcji otwartego regionalizmu, która wywrze nie mały wpływ na polskie życie kulturalne. Trudno też uznać za całkowity przypadek, że koncepcja ta zrodziła właśnie w Olsztynie w konfrontacji w dziedzictwem dawnych Prus.  dla którego młodzi olsztyńscy intelektualiści szukali klucza i interpretacji. Złożona sytuacja na Sląsku mniej by sprzyjała pojawieniu się takich koncepcji. W Olsztynie zapomniany już niemal  odwieczny wróg Prusy, stanowił ze swoim dziedzictwem poważne wyzwanie, gdy celem stało się pojednanie polsko-niemieckie. Był to zarazem problemem wewnętrznie polskim, jak nazwać to, co było symbolem wrogości, a obecnie musiało być uznane w jakimś sensie za własne. Stąd też koncepcja regionalizmu proponowana przez polską „Borussię” nazwana była regionalizmem otwartym, bowiem musiał być regionalizm wykraczający poza krąg  swojskości. Jakikolwiek intelektualny czy dosłowny prowincjalizm uniemożliwiałby stworzenie polskiej koncepcji regionalizmu na byłych ziemiach pruskich.
Myślenie o przeszłości pobudzają nie tylko badania ale także wyobraźnia. Dziełem bardziej włąśnie takiej wyobraźni niż badania stała się wystawa, z pozoru banalna, ale o ogromnym znaczeniu, zorganizowana właśnie przez „Borussię”. Pokazywała zdjęcia dawnych Prus wschodnich zachowane w polskich archiwach. Jej inicjatorem był poeta Kazimierz Brakoniecki i właśnie do pewnego stopnia poetycki tytuł tej wystawy był najważniejszy i wysoce inspirujący „Atlantyda Północy”.   Nieistniejące już Prusy, których kultura niczym „Atlantyda” wymagać miała odnalezienia i  odkrycia przez Polaków, to było całkiem nowe podejście i niesłychanie pobudzające wyobraźnię. Tematyka pruska pojawiła się dzięki temu w polskiej kulturze w całkiem nowym kontekście.
W późniejszej twórczości Kazimierz Brakonieckiego pytanie o zrozumienie miejsca, w którym się wzrastało i które razem z jakimś wymiarze jest całkowicie obce – a chodzi przecież o ową pruskość. W ostatniej swojej książce, o charakterze w dużym stopniu autobiograficznym  i w pewnej warstwie bardzo osobistej, owemu doświadczenie widziane jest już w wymiarze filozoficznym. Jej tytuł brzmi „Polak, Niemiec i Pan Bóg”.
To wyłanianie się przed moimi oczyma  po powrocie do Olsztyna Atlantydy Północy nie miało nic wspólnego z ubóstwianiem lokalnego, prusko wschodniego dziedzictwa, ale z uznaniem podstawowego faktu, że jestem krytycznym spadkobiercą – a nie tylko przypadkowym i tymczasowym depozytariuszem – większej pamięci historycznej i większej kultury historycznej niż utrzymywała to propaganda PRL oraz RFN. Z każdym pochyleniem głowy pojawiały się na chodniku włazy z napisem Allenstein. […] Z każdym pójściem do kościoła widziało się niemieckie witraże, litery, sentencje, podpisy. […] Atlantyda Północy wyłaniała się z odmętów niepamięci. Podobnie jak z polskimi napisami, epitafiami, cmentarzami, szyldami, budynkami we Lwowie, Wilnie, Grodnie.
Należy zwrócić uwagę, że koncepcja Atlantyda Północy  filozoficzną próbą uporania się z przeszłością, która ma określić naszą tożsamość i naszą postawę wobec siebie i innych – przeszłości, która wciąż wyłania się na nowo i której nie sposób na trwale oswoić. Stąd Borussia, odkrywana jako Atlantyda Północy,  może być miejscem spotkania Polaków i Niemców nie tylko w celu odbycia rytuału polsko-niemieckiego pojednania – rytuału, którego skądinąd wciąż i wcale nie chciałbym lekceważyć.
Wypędzony i „wypędzony”
Do Polski nie przyjeżdżają już byli Prusacy. Ich tak w Polsce nie postrzega. Do Polski przyjeżdżają „Vertriebene”. Tak są postrzegani, bez specyfikacji skąd na byłych ziemiach niemieckich pochodzą. W tym sensie nie dostrzega się byłych Prusaków. I choć „wypędzeni” służą często za straszak w stosunkach polsko-niemieckich nie jest to bynajmniej pojęcie jednoznacznie negatywne.
W istocie Polak zamieszkały w miejscowości X, która przed wojna była zamieszkana przez ludność niemiecką jest najprawdopodobniej zainteresowany opowieścią Niemca, który stamtąd pochodzi. Może też chodzić o zrelacjonowanie opowieści dziadków, czy rodziców, gdy chodzi o ”wypędzonych” młodszego pokolenia.
Do takich spotkań powszechnie też dochodzi, choć są one słabo udokumentowane. Nikt chyba nie usiłował systematycznie zbadać, jaką rolę odegrały one w zbliżeniu polsko-niemieckim po 1989 roku. Moja hipoteza badawcza brzmiałaby, że nadzwyczaj pozytywną. Obie strony się nawzajem potrzebowały. Traumę, choć różne rodzaju po obu stronach, leczyła rozmowa i spotkania. W latach 90-tych dokonał ogromny postęp w odniesieniach polsko-niemieckich. Kwestia Prus znikła z pola widzenia, przynajmniej w tym sensie, że dziś terminu „Prusak” nikt już nie użyje jako synonimu złego Niemca.
Kwestia utraconych ziem, dialogu polskich i niemieckich przesiedlonych, była też stale w tym dialogu obecna, stając się przedmiotem pojednania, ale także staje niekiedy przedmiotem zadrażnień. Mimo wszystko trudno mówić o jakimś nowym paradygmacie postrzegania Polski. Następuje poprawa jej obrazu w Niemczech, ale chodzi raczej o powolne pozbywanie dawniejszych negatywnych stereotypów i obojętnego dystansu niż nowego zainteresowania. Fasynację Polską widzę jedynie niekiedy  wśród absolwentów uniwersytetu Viadrina, który uchodzi za niemiecko-polski,  choć mógłby być uznany za prusko-polski. Nie mała w tym zasługa Gesine Schwan, kogoś kto polskością dał się właśnie zainspirować i ma wielkie zasługi by Polacy i Niemcy lepiej się rozumieli.
Moim zdaniem owa powolność zmian postaw Niemców wobec Polski i Polaków, choć jeszcze raz podkreślam, zmian idących moim zdaniem w pozytywnym kierunku,  związana jest niedomyśleniem po stronie niemieckiej  znaczenia  utraty ziem wschodnich. Ów namysł mógł dokonywać się przez długi okres aż po rok 1989 praktycznie jedynie na Zachodzie w Republice Federalnej Niemiec. Przesiedleńcy, którzy z czasem przybrali dramatyczną  i niemal biblijna nazwę „wypędzonych”, mogli się swobodnie organizować i ze zrozumiałych względów tworzyli silne polityczne lobby. Nie chcieli oni pogodzić się z utratą swoich ziem, co przez pewien czas  zrozumiałe wśród ludzi dotkniętych takim doświadczeniem  .  Najpewniej polscy „wypędzeni”, lwowiacy czy wilnianie, w swojej przeważającej masie zachowywali by się tak samo, gdy po wojnie mieli prawo głosu w tych sprawach.
Istotnym czynnikiem wydaje się to – pozwalam sobie tutaj na skrótową uwagę –  że polityka Bonn zakładała, że dojdzie do pertraktacji mających na celu zawarcie traktatu pokojowego, co zapowiadały ustalenia  konferencji poczdamskiej. Wymagało by to bardzo poważnego studium, jak to niezrealizowane oczekiwanie – jak wiemy Europa uregulowała swoje sprawy bez takiego traktatu – wpływało na wewnętrzną politykę niemiecką i kształtowanie się środowiska „wypędzonych”. Dopuszczalnym jest przypuszczenie, że zbierano argumenty do takich pertraktacji. Nawet jeśli chciano uzyskać jedynie zjednoczenia Niemiec, a nie odzyskania choćby części utraconych terenów, uznanie z góry utraty ziem wschodnich byłoby osłabieniem własnej  pozycji negocjacyjnej. Drugim istotnym czynnikiem może wydać się to, że głównego negocjatora – co było zrozumiałe – upatrywano w Moskwie. Stąd możliwe ustępstwa na rzecz Niemiec mogłyby się dokonywać ewentualnie kosztem Polski, bo przecież trudno by się spodziewać, że Moskwa ustąpiła z czegokolwiek co już zawłaszczyła. W ogromnej literaturze poświęconej problematyce dawnych niemieckich ziem wschodnich – dziś już o znaczeniu jedynie historycznym – uderza podkreślanie kwestii związanych z terenami utraconymi na rzecz Polski i minimalizowanie aspektu rosyjskiego (okręgu królewieckiego), co wydaje się o tyle zrozumiałe, że prawdopodobnym było wytargowanie czegoś od nie suwerennej strony polskiej, znacznie mniej od hegemona, jakim była Moskwa. Te ogólne ramy polityczne nie sprzyjały by na Polskę spojrzeć w całkiem nowy sposób.
Przeglądając dokumentację przymusowych wysiedleń zebraną i zredagowaną przez Theodora Schiedera, można odnieść wrażenie, że Polacy postrzegani byli przez przesiedlanych Niemców znacznie gorzej sami  Rosjanie.  Można też odnieść wrażenie, że to Polacy traktują Niemców gorzej od Rosjan.   Podobnie wrażenie odnosi się próbując lektury  dużej części wspomnień  niemieckich przesiedleńców. Rosjanie prezentują się jako wzbudzający respekt, groźni ale potrafiący być przyjaźni i pomocni, Polacy respektu nie wzbudzają, nie zasługują na zwycięstwo, które niesłusznie sobie przypisują i są źródłem większości cierpień.   Z pewnością literatura ta wymagałaby szerszych studiów z punktu widzenia stosunków polsko-niemieckich.   Należałoby przy tym uwzględnić dwie kwestie. Ówczesny obraz tych stosunków w latach 1945-1948 oraz w jaki sposób przedstawia się je wciąż dzisiaj. Ta ostatnia kwestia jest wciąż aktualna.
Ciekawego przykładu dostarcza wydana nie tak dawna, a więc oddająca już poczęci aktualne postawy, książka Anity Buchheim  . Autorka, mieszkanka Rugenwalde/Darłowa  opisuje własne dramatyczne wojenne i powojenne przejścia. Nie dostrzega  jednak w pięciotysięcznym miasteczko względnie dużej grupy robotników przymusowych. Po wojnie przyjaźni się, co opisuje, z Rosjanami, o Polakach brak prawie w jej wspomnieniach uwag. Trudno zmieniać treść oryginalnych listów z epoki. Trudniej jednak zrozumieć, że w książce wydanej w roku 2005 brak jest jakichkolwiek poważniejszego komentarza wydawcy czy też autokomentarza autorki.
Dialog z byłymi niemieckimi mieszkańcami, choć dzieje się w nim wiele dobrego, musi niekiedy po polskiej stronie budzić rozczarowanie. Odwiedzający swe (byłe) rodzinne strony Niemcy chętnie opowiadają o własnych przeżyciach i cierpieniach, zdają się natomiast często  niemal nic nie wiedzieć i być obojętnymi wobec cierpień osób, z którymi się spotykają i  które w kilkadziesiąt lat po wojnie powinny im być już dobrze znane.  Niemieccy przesiedleńcy nie byli wypędzeni z raju, ale ze znazifikowanych niemieckich prowincji, z obozami  koncentracyjnymi, z ludnością utrzymującą się z niewolniczej pracy setek tysięcy ludzi. Na samym tylko Pomorzu, o czym nie wspomina Sybille Dreher  przez lata przewodnicząca sekcji kobiet w BdV, komentująca listy pani Buchheim, było 250 tys. robotników przymusowych  .  Działaczka BdV słusznie podkreśla cierpienia niemieckich kobiet, pozbawionych opieki mężczyzn i twierdzi, że cierpienie spadło na nie jak grom z jasnego nieba. Jak jednak wynika z materiałów, z którymi się nie zapoznała, jedna z takich istotnie samotnych kobiet, wymieniona w listach Anity Buchheim, trzymała swego niewolnika Dulewicza, o czym wspomniałem wcześniej,  przez ponad rok w piwnicy.
Brak odpowiedniego podejścia i warsztatu naukowego może nie zaskakiwać u działaczki BdV. Nacjonalistyczne residuum, jakim jest ta organizacja, liczni byli naziści jacy byli w niej aktywni wraz  jego przewodniczącą, mieszkającą jako dziecko w domu wypędzonego Polaka i bez skrupułów prezentująca się jako wypędzona, nie pozwalają się wiele spodziewać. Znacznie bardziej przykre jest to, że ów brak wiedzy i odpowiedniego wyczucia wykazuje wielu przesiedleńców, posiadających dobre stosunki z Polakami, których polscy mieszkańcy byłych niemieckich terenów skłonni są traktować jako swoich ziomków.
W szczególności po roku 1989 starano się w Polsce o przykłady „dobrych Niemców”, w tym tragicznym dla stosunków polsko-niemieckich okresie, jakim były lata 1939-45. Głośna była w swoim czasie książka Jana Turnaua „Dziesięciu sprawiedliwych”. Niestety znamienne jest, że w Niemczech w kontekście okresu 1945-48 nie wydano żadnej poważniejszej książki o dziesięciu sprawiedliwych Polakach, pomagających przesiedlanym Niemcom, mimo że byłoby ich bez żadnego trudu i  łatwiej znaleźć niż owych sprawiedliwych Niemców z okresu 1939-45. Interesujące, choć niekiedy dramatyczne są dzieje wielu mieszanych małżeństw, które w tamtym czasie zawarto. Znów mamy przed sobą temat badawczy,  nie podjęty przez żadną ze stron, choć ośmielę się stwierdzić, że właściwsze byłoby by podjęła go strona niemiecka.
W Niemczech nie odbyła się żadna szeroka debata publiczna na temat Polski i stosunku do Polaków za podobieństwo np. sporu historyków. Wspaniała książka Martina Broszata „Zweihundertjahre Deutschlands Polenpolitik” jest niestety niemal zupełnym wyjątkiem, jako próba całkiem nowego spojrzenia na wschodniego sąsiada Niemiec. Niestety też nie należy do niemieckiego kanonu książek o Polsce mimo że sam Martin Broszat jest klasykiem niemieckiej współczesnej historiografii. Od lat nie ma ona nowego wydania i nie stała się przedmiotem, choćby krytycznych polemik. Temat stosunku do Polski i polskości i jej obecności na byłych ziemiach niemieckich  zajął w Niemczech, żadnego bardziej znaczącego miejsca. Powieści Guentera Grassa czy Siegfrieda Lenza, mimo że podejmują kwestie utraty ziem ojczystych, nie zajmowały się  kwestią stosunku do Polaków. Wielcy pisarze rozrachowywali się z własną niemiecką historią, a nie z postawą wobec sąsiadów.  I trudno jest wskazać  jakąś wybitną i szeroko czytaną  powieść  powojenną, która temat by ten podejmowała, w szczególności w kontekście pruskim. Paradoksalnie pisarzem, którego o chęć takich gruntowanych przemyśleń można by podejrzewać, jest chyba jedynie publikujący w NRD niedoceniany Joachim Bobrowski. Dla Niemców, ich kultury politycznej utrata wschodnich terenów nie stała się – jak się wydaje i co winno być przedmiotem polsko-niemieckiej dyskusji – wielkim impulsem do przemyślenia  stosunku do ich bezpośrednich sąsiadów.
Między powojenną historią Polski i Niemiec istnieją pewne znaczące podobieństwa, obok wielu istotnych różnic. Oba kraje utraciły swoje „tereny wschodnie” i zostały przez to przesunięte ku Zachodowi. Dla Niemiec przesunięcie to związanie było z utratą historycznych Niemiec wschodnich, dla Polski z utratą Polski wschodniej a zarazem zyskaniem nowych terenów na Zachodzie. Prowokuje to pytanie, jak w skutek tych procesów, zmieniła się w obu przypadkach percepcja wschodnich sąsiadów – w niemieckim przypadku przede wszystkim percepcja Polski i Polaków  , w polskim przypadku do Ukrainy, Białorusi i Litwy.
Dostrzegając podobieństwo polegające na polskim i niemieckim utracie wschodu   należy od razu zauważyć, że część strony niemieckiej będzie tej analogii albo nie dostrzegać albo też jej zaprzeczać. Kwestionować się będzie przede wszystkim sformułowanie „przesunięcie na Zachód” w odniesieniu do Niemiec. Wedle tych poglądów Niemcy nie tyle zostały przesunięte na Zachód, co jedynie utraciły swoje tereny wschodnie. W kręgach BdV spotkać się też można z poglądem, że Polska właściwie niczego nie utraciła, ponieważ Polacy na wschodnich Ziemiach II RP byli w mniejszości i właściwą granicą Polski od samego początku winna być nazywana linią Curzona. Ciekawe, że nie nazywa się wschodniej granicy linią paktu Hitler-Stalin.
Jeśli istotnie tak jest, że zmienił się polski stosunek do bezpośrednich wschodnich sąsiadów, na rzecz których utracono historyczne wschodnie tereny, nie wiele natomiast zmienił się niemiecki paradygmat, to pozostaje jeszcze pytanie dlaczego się tak stało.
Wydaje się, że z wielu względów Polakom łatwiej było  o taką zmianę niż było to w przypadku niemieckim. Długi okres praktycznej niemożliwości dyskutowania na temat utraty ziem wschodnich przyczynił się do wyciszenia wcześniejszych często negatywnych emocji. Utratę ziem wschodnich, wobec znacznie większego nieszczęścia, jakim był brak suwerenności kraju po roku 1945, traktowano spontanicznie jako nieodwołalne. Po roku 1989, nawet w tych przypadkach, gdzie obecna była niechęć do wschodnich sąsiadów, łatwo było o zrozumienie, że niepodległa Ukraina i Białoruś to strategiczny bufor oddzielający Polskę od Rosji, której wciąż się bano. Stąd Polakom wystarczało pozbyć się pewnej nostalgii i resztek resentymentów, aby paradygmat stosunku do bezpośrednich wschodnich sąsiadów uległ zasadniczej zmianie.
Inaczej działo i do pewnego stopnia dzieje się w Niemczech. Możliwość organizowania się związków przesiedleńczych powodował, że pamięć o wschodzie i związana z tym nostalgia mogła być intensywnie pielęgnowana. Zyskało to podstawy instytucjonalne, prawne i finansowe. I świadomość ostatecznej utraty tych ziem musiała się w tej sytuacji kształtować znacznie wolniej.
W tle pozostają problemy jeszcze poważniejsze, jakim jest stosunek do Rosji. Polska bała się Rosji, dlatego m.in. upatruje korzyści w dobrych stosunkach w Ukrainą i Białorusią. Niemcy upatrują w Rosji partnera i skłonni są nie dostrzegać znaczenia krajów leżących miedzy Berlinem a Moskwą. Paradygmat niemieckiego widzenia Polski mógłby zmienić się jedynie wtedy, gdyby gruntownie zmienił się paradygmat postrzegania całej wschodniej części kontynentu. To w gruncie rzeczy okazuje  się w Niemczech wciąż bardzo trudne.
Ten właśnie szeroki kontekst niezbędnie trzeba uwzględnić, jeśli w poważny sposób zachce się pytania o  pamięć o Prusach  stosunkach polsko-niemieckich.

Geopolityka i  Prusy imaginaire

Należy przede wszystkim zauważyć, że szukając po roku 1989 lepszego obrazu dawniejszej przeszłości stosunków polsko-niemieckich sięgnięto do przykładu stosunków saksońsko-polskich. Na marginesie można zauważyć, że nie sposób było sięgać po przykład stosunków polsko-ogólnoniemieckich (chyba że głębokiego średniowiecza, co uczyniono przywołując zjazd gnieźnieński  z roku 1000), bowiem Niemcy jako całość posiadają, w porównaniu z Polską,  dość krótką tradycję jednolitej państwowości. Sascy Wettini, jako królowie polscy, świetne nadawali się na historyczne medium polsko-niemieckiego pojednania. Wydaje się jednak, że to właśnie dogadanie się w trudnej sprawie Prus byłoby znacznie istotniejsze. Temat jednak pozostał dla obu stron na uboczu.
Dzieje Prus więc być może należałoby spisać  na straty, jako materiał dla polsko-niemieckiego zrozumienia i pojednania. Skoro Niemcy nie bardzo radzą sobie ze swoją podejrzaną nostalgią, a Polacy nie koniecznie swój sposób zagospodarowania pamięci chcą wiązać z pamięcią o samych tylko Prusach, to można by z tego wyciągnąć wniosek, że Prusy są nam niepotrzebne tym bardziej że już nie istnieją. Byłby  to jednak wniosek pospieszny jak i nawet w praktyce trudny do zrealizowania. Przeszłość bowiem zawsze wyłania się jako pamięć wciąż na nowo.
Polskie nabytki terytorialne po II wojnie i utrata Wschodu oznaczało niezwykle poważne przesunięcie terytorialnego punktu ciężkości ku Zachodowi. Było to historycznym paradoksem, bowiem politycznie Polska, wepchnięta do sowieckiego bloku, przesuwała się daleko na Wschód. Należy jednak zauważyć, że w głębszej, strategicznej warstwie polska pozycja geopolityczna uległa zasadniczej zmianie i wcale nie na niekorzyść, co ujawnił dopiero rok 1989 i następujące po nim dekady. Polska przestała leżeć miedzy Rosją a Niemcami, choć społeczna percepcja tego faktu w samej Polsce zmienia się powoli, co zrozumiałe jest ze względu na inercję masowych wyobrażeń.
Chodzi jednak nie tylko o zmianę geopolitycznego położenia Polski. Przesunięcie Polski na Zachód umożliwia też ukształtowanie się państwowości ukraińskiej, białoruskiej i litewskiej. Procesy narodotwórcze wyhamowywane w XIX wieku granicami imperiów lub będące w części wieku XX ich pozostałością (później oczywiście głównym hamulcem była dominacja rosyjskiego komunizmu), mogły dzięki nowym granicom, jakie były związane z przesunięciem Polski na Zachód, znowu nabrać tempa.
Mówiąc o nowej geopolitycznej pozycji Polski trzeba jednocześnie wskazać na nową geopolityczne znaczenie całej Europy środkowej. Polska jest istotną, ale przecież nie jedyną częścią bogatej mozaiki, jaką jest ten region. Europa środkowa,  jako obszar o samodzielnym w jakimś stopniu geopolitycznym znaczeniu, pojawiła się na krótko po I wojnie, choć była tworem kruchym i wciśniętym między potęgi, które dążyły do dominacji nad nią. Wraz paktem Hitler-Stalin zniknęła na półwieku pozbawiona politycznej niezależności. Wyłoniła się znowuż w roku 1989 jednak już z przesłankami na znacznie większą trwałość i stabilność niż w poprzednim burzliwym okresie 1918-1938/39.
Jednym z istotnych warunków tej zmiany było przesunięcie Polski na Zachód,  lecz można to sformułować inaczej – warunkiem tego procesu było zniknięcie Prus.  Dlatego namysł czym były Prusy, jeśli do zrozumienia historii przywiązujemy znaczenie, jako czynnika towarzyszącego polityce, ma swoją wagę. Trudno też wyobrazić sobie, aby historię Europy pisać bez historii Prus, nawet jeśli nie ma ich jako tworu politycznego. Źle skonstruowana pamięć o Prusach może się jeszcze pośrednio przyczyniać do  wielu przyszłych napięć i konfliktów. Lepiej więc w istocie zastanowić się, jakiej pamięci o Prusach potrzebujemy – jaka może być polsko-niemiecka pamięć o Prusach i w jakim stopniu może być ona wspólna.
W obecnym stanie dyskusji postawić można jedynie wstępnie niektóre niezbędne pytania, na które zresztą w większości wypadków  odpowiedzieć będzie mogła być tylko spekulatywna.
Pierwsze pytanie dotyczy tego, czy Prusy mogły ukształtować się samodzielnie w państwo narodowe. Wydaje się, że „prawidłowo” przebiegający proces modernizacji do tego właśnie w Europie prowadził. Spekulatywna odpowiedz może być negatywna. Jest wiele takich niespełnionych możliwości. Na przykład szczecińskie Księstwo  Bogusława, które miało tyle na to przesłanek, dzięki bogatej kulturze XVI wieku,  nie stało się którymś z kolei państwem bałtyckim, tak jak zostały nimi  Estonia czy Łotwa, wcześniej wiejskie społeczności, pozbawione zdawałoby się przesłanek na silniejszą tożsamość.  Prusy inaczej, stały się potęgą, ale nie stały się samodzielnie państwem narodowym. Domyślnym powodem, może być zbyt silny żywioł Polski wewnątrz Prus, poszerzonych rozbiorami Polski. Być może to właśnie podświadomy lęk przed polskością (słowiańszczyzną) wyzwolił w Prusach antypolskość. I właśnie te na swój sposób oświecone i nowoczesne Prusy, które tak mało miały przesłanek na samodzielne państwo narodowe, zaczęły jednoczyć jako państwo narodowe o wiele większe od siebie Niemcy.
Jedynie pouczającym żartem mogłoby być zadanie pytania, czy zadziwiająco największe szanse na zostanie państwem narodowym miałyby  Prusy w granicach  NRD, gdyby oczywiście nie to, że byt tego satelickiego tworu od samego początku był sztuczny i nader krótki. Prusakom pozostałoby zdominować jedynie Saksończyków.
Następne istotne pytanie brzmi, czy przeszłość  Prus bardziej przynależy  do dziejów Niemiec czy Europy środkowej? Prusy były pasjonującym tworem nie tyle na granicy samych Niemiec (które przecież przez wieki nie były żadnym jednolitym państwem jak Francja czy Polska), lecz pozostawały na pograniczu niemieckości.  Owa graniczna i peryferyjna do pewnego stopnia sytuacja Prus winna również frapować.
I wreszcie pozostaje pytanie: czy dzisiejsza pewna obojętność i dystans wobec Polski w  Niemczech nie są związane ze zniknięciem Prus? Prusy wciąż leżą między Polską a współczesnymi Niemcami jako nie zagospodarowana wspólnie przeszłość. Czy więc pamięć o Prusach może być pomostem w polsko-niemieckim dialogu? I jak ten pomost budować?
Przezwyciężenie niemieckich kompleksów związanych z  pozbawioną politycznego rozsądku historią musi zajmować przede wszystkim samych Niemców. Po części chodzi w tym wypadku o dzieje Prus i przyczyn ich likwidacji. Podobnie jak polskie kompleksy, związane z polską martyrologią,  muszą być przezwyciężone przez samych Polaków. Wspomnienie o Prusach ma swoje istotne choć różne miejsce w zbiorowej psychologii obu narodów. Trudno wyzbyć się tych kompleksów pielęgnując obraz Prus jako wroga, albo starając się o nich zapomnieć, ponieważ ich dziedzictwo, w którego jest się w posiadaniu, jest nie wygodne i ciąży.
Jeśli tematyka Pruska miałaby się stać (jak niekiedy już bywa) pomostem między Polakami i Niemcami, to Prusy potrzebują nowej opowieści. Jestem przekonany, że udzielanie odpowiedzi na takie pytania może poważnie wzbogacić nasze zrozumienie przeszłości i ułatwić zrozumienie jak dzisiaj się do niej odnosimy, czy nasza pamięć społeczna nie zawiera wciąż toksyn, które trzeba rozpoznać, by się ich pozbyć. Są to kwestie wciąż istotne dla polsko-niemieckiego dialogu. Nie więc te Prusy, o których Polacy i Niemcy mają dwie zupełnie różne opowieści, są nam dzisiaj potrzebne. Jedna opowieść o hydrze, którą szczęśliwie zduszono i po której zostały stare pocztówki dla polskich kolekcjonerów – druga o utraconym raju, który co prawda został zbrukowany przez Hitlera, który jednak można wspominać z nostalgią, jeśli sięgnie  w czasach nieco dawniejsze i szczęśliwsze czytając Theodora Fontane.
Myślę, że możliwość opowieści, która mogłaby pomóc obu stronom kryje się właśnie w wyobrażeniu, że historia Prus mogła potoczyć się zupełnie inaczej. Właśnie Prusy imaginaire, których przeszłości zadajemy pytania poszerzające nasze zrozumienie europejskich dziejów, Europy środkowej, stosunków polsko-niemieckich mogą być nam dziś przydatne i pomocne.
Paradoksalnie materialne dziedzictwo Pruskie są w stanie zachować przede wszystkim Polacy. Ale tym lepiej je przechowają im lepsze będą stosunki polsko-niemieckie. W taki sposób pamięć o Prusach stała się zakładnikiem  procesu integracji europejskiej.

Tekst opublikowany: Zeitschrift für Ideengeschichte,  Heft V/4 Winter 2011

3 replies

  1. Tekst jest niewątpliwie wnikliwy i bogaty informacyjnie, ale dla zwykłego czytelnika męczący i, przepraszam, raczej nudny. Ja interesuję się historią, więc jakoś przez ten tekst przebrnąłem. Jestem Wielkopolaninem i dumny jestem,że Powstanie Wielkopolskie w 1918 roku było jedynym udanym powstaniem Polaków.
    Ale patrząc na moje miasto, czyli Poznań, nie mogę nie ulec nostalgii za Prusami. Poza XVI- wiecznym Ratuszem i okolicami Rynku najpiękniejsze dzielnice miasta wybudowano za czasów zaboru pruskiego.
    Historia nie lubi rozważań, co byłoby gdyby, ale ja jestem zwykłym obywatelem i czasem wolałbym, żeby Wielkopolska nie połączyła się z Królestwem Kongresowym i Galicją.

    • Bałem się, że mój komentarz po prostu utonie w internecie, ale skoro się ukazał, to go uzupełnię o współczesny akcent. Otóż wolałbym osobiście być Prusakiem o polskich korzeniach i języku w Niemczech ze wszystkimi przywilejami mniejszości, także seksualnej, niż Polakiem w państwie I sekrtetarza i naczelnika partii kierowniczej w Polsce.

  2. Bardzo ciekawy artykuł. Nie wypowiem się, czy rzeczowy, czy słuszny i tym podobne, ponieważ dla mnie jak i dla większości Polaków, temat Prus, ludności pruskiej, języka i kultury jest tematem zakrytym właśnie tym patrzeniem przez pryzmat „pruskiej buty”, „pruskiego drylu”, „pruskiej nawałanicy”… Ponadto pokrywają się dwie jakby znaczeniowo krainy, Prusy, czyli Warmia z Prusami XVIII-XIX wiecznymi, prężnym królestwem panującym nad Branderburgią, Śląskiem, czy Wielkopolską… Muszę sobie zapisać, o ile można, ten artykuł na dysku – i spokojnie przeczytać go ponownie, najlepiej z wydruku na papierze, bo monitor mnie rozprasza. Z całą pewnością – temat jest nie poruszany, a dla Polaków też mógłoby być ciekawe, np. jak historię piszą Niemcy, czy jakieś mają postawy rozszczeniowe, jeśli tak, jak umotywowane. Co można zrobić do stworzenia przynajmniej warunków do zwiększenia zaufania w stosunku do siebie, co zrobić z demagogicznie kładzoną do głów i co gorsza podręczników indoktrynacją. Czy warto żeby Polacy i Niemcy pruskiego pochodzenia otwierali się na siebie, czy też, przeważyć może nieufność dowodząca iż historia obu nacji nigdy nie była pozbawiona konfliktów różnego typu. Czy Niemcy zajmują się taką tematyką, jeśli tak, to jaka jest recepcja w Niemczech. Ja osobiście jestem zdania, że ludność rdzennie pruska przeżyła już niejedną zmianę granic i warto przede wszystkim działać dla krzewienia ich specyficznej kultury, wymierającego języka pruskiego, wypartego pierw przez litewski, potem niemiecki, obecnie polski. Dziękuję za trud włożony w napisanie tego artykułu/felietonu i pozdrawiam.

Dodaj komentarz