Kres iluzji wczoraj i dziś

Przeczytałem książkę Grzegorza Gauden „Lwów – kres iluzji. Opowieść o pogromie listopadowym 1918 roku”.  Porażająca, choć biorąc pod uwagę prace „polskiej szkoły historii Holokaustu” nie musi niestety aż tak zaskakiwać. Obowiązkowa lektura, dla każdego, kto zastanawia się, kim my Polacy jesteśmy i do czego jesteśmy zdolni. Mimo, że ten lwowski pogrom 1918, dokonany polskimi rękami to daleka historia, mam głębokie poczucie wstydu. Lwów nie już taki piękny ani taki wierny, skądinąd dawno zwietrzały i utopiony w bezmyślnej nostalgii, ostatecznie pryska.

„Lwów – kres iluzji” to nie jest tylko książka o Lwowie. Jest to książka o strasznej chorobie ksenofobi i nienawiści, jaka nęka wspólnoty polityczne i narody, od której Polska i Polacy w żadnym wypadku nie są wolni. Dlatego książka Gaudena, ukazująca to w sposób dobitny, wyrazisty i bezsprzeczny jest lekturą obowiązkową. Bowiem tak straszne wydarzenia, jak te opisane przez Gaudena, wydają się być tylko historią. Niewiedza o nich jest jednak częścią winy. Ktoś powie, nie można pamiętać o wszystkim. Pewnie to i prawda, tym bardziej, że często nie wiemy czegoś nie z własnej winy, bowiem istotnie wszystkiego wiedzieć nie można. Teraz jednak już wiemy. Wiemy również, że zbrodnie w II RP starannie zacierano.

Mam tez obawy, że taką wiedzę (nie tylko o lwowskim pogromie 1918) będzie zacierać się dzisiaj. Jedni wiedząc o takich tragicznych wydarzeniach (vide Jedwabne) będą to wiedzę  świadomie i z oburzeniem odrzucać. Inni będą obojętni („po co to nam?”), jeszcze inni taktycznie i trochę ze strachu, że to tylko może ożywić demona. A demon zawsze gdzieś jest zagnieżdżony i tylko czeka, by się znów ukazać. Nie trudno go i dziś spostrzec tuż pod powierzchnią społecznego życia. Żydów już nie ma. Ale jest jeszcze „inteligencja”, którą można przezwać „na przykład żydointeligencją”.  Wszak mówi się o potrzebie nowych elit, podobno już prawie się ich dorobiliśmy. A skoro mają być nowe elity, to starych trzeba się może w taki czy inny sposób pozbyć. Inna epoka, inne metody, mechanizm może być jednak ten  sam – resentyment, chciwość, tchórzostwo.

W książce Gaudena ważna jest diagnoza, że przyczyną pogromu był nie sam tylko antysemityzm, ale  „patriotyczny kompleks” Wbrew legendzie większość ludności miasta nie chciała walczyć i zachowywała się tchórzliwie. I to odreagowano na Żydach. A później już wszyscy byli bohaterami.

Polska poprzeczka patriotyzmu często  umieszczona bywa  wysoko (bo tak się układają dzieje) i w gruncie rzeczy nie tak wielu przez nią przeskakuje. Gdy historia jest dla Polaków łaskawsza i poprzeczka znika, ci którzy przez nią nigdy nie przeskoczyli, zaczynają być najgłośniejszymi patriotami. Głoszą zbiorowe bohaterstwo, ale w gruncie rzeczy nie znoszą tych, którzy z wysokością poprzeczki się uporali, gdy skakać trzeba było. Stanowią widomy wyrzut sumienia. Ten mechanizm powtarza się w Polsce i dziś.

We Lwowie 1918 dokonano pogromu Żydów także ze wstydu związanego z tchórzostwem. Dziś usiłuje się spotwarzać ludzi, którzy wywalczyli trzecią niepodległość 1989 roku. Wskazuje się na nich jako na elitę, którą trzeba zastąpić.  Prawdę historyczną ma wymazać legenda o zbiorowym bohaterstwie, do którego każdy karierowicz łatwo, krzykliwie i głupawo się dopisze.

Legenda bohaterskiego Lwowa była wyjątkowo szkodliwa w życiu politycznym II RP. Była jedną z przyczyn całkowicie fałszywej i kłamliwej polityki wobec Ukraińców. Budowała mit, który nie pozwalał dostrzegać prawdziwych zagrożeń, była częścią tromtadracji, która towarzyszyła II RP do samego niemal końca i tworzyła przekonanie, że „nie odda się ani jednego guzika”. Stracono nie tylko to,  a także ów legendarny Lwów. 

Warto to wszystko na nowo i starannie przemyśleć, gdy świat zmienia się z niebezpiecznym przyspieszeniem i płyty tektoniczne globalnej polityki nabierają rozpędu. Pogrom lwowski 1918 to był kres iluzji dla tych myślących (niestety niedostatecznie licznych Polaków), którzy zrozumieli, że niepodległości nie można opierać na narodowej mitologii. Warto i dzisiaj pozbyć się iluzji. Wielkiej  iluzji powszechnej „Solidarności” już chyba zresztą nie ma. Pora na bolesną refleksję.

 



Kategorie:Antysemityzm w Polsce, Książki/Lektury, Książki;, Polityka polska;, polityka wewnętrzna

Tagi: , , ,

5 replies

  1. W powstaniach narodowych czynnie też uczestniczyła garstka np. w styczniowym szacuje się że na kilka milionów mieszkańców Królestwa z bronią w ręku walczyło max. 40 tys. Sądzę, że mit polskiego państwa podziemnego z II wojny światowej też powoduje mnożenie bohaterów, nie bardzo chce mi się uwierzyć, że w szeregach AK w 1944 było ponad 100 tys. ludzi…. a takie liczby padają.

  2. No cóż, każde społeczeństwo zdolne jest i do dobrego i do złego. Polacy nie są tu wyjątkiem. A ze niektórzy chcą się czuć takim wyjątkiem, to już inna sprawa. Ale to zjawisko również jest znane u innych narodów. „Nihil novi sub sole”…

    • Tylko, że Mariuszu mnie obchodzi społeczeństwo, którego jestem członkiem. Twoja uwaga tchnie cynicznym obojętnością na zło, choć pewnie nie taka jest Twoja intencja.

      • Nie cynizm, tylko realizm. Zło było, jest i będzie. I trzeba umieć sobie z tym radzić. Każdy w tej sprawie odpowiada sam za siebie. Ja staram się czynić dobro, choć nie zawsze mi to wychodzi. Nie mam natomiast pewności, czy tego samego można oczekiwać od narodów, czy konkretnych społeczności. Jeżeli nawet, to zło i tak się będzie wydarzać, jak to wynika z omawianej przez Ciebie książki. Ale w obliczu zła każda jednostka ma możliwość wykazać się dobrem. Ale pewnie masz racje, takie książki są potrzebne by dobro przynajmniej starali się równoważyć zło, i by to zło było jak najmniejsze.

  3. Tak właśnie jest – legenda utraconych kresów do dziś jest żywa i eksploatowana na użytek bieżącej polityki wewnętrznej – ze szkodą dla relacji polsko-ukraińskich, które obecnie nabrały szczególnego, przede wszystkim aktualnego i przyszłościowego znaczenia. Pamięć czy nostalgia są zrozumiałe, ale muszą iść w parze z mądrą, wybiegającą naprzód refleksją historyczną. Co do pierwszej, wielkiej Solidarności też zgoda – z 10-milionowego związku aktywnych w podziemiu było (wg. Andrzeja Czumy) około 16 tysięcy osób. Uwzględniając wspierających sympatyków, może góra 200 tysięcy okazywało jakiekolwiek, choćby werbalnie deklarowane zaangażowanie, podczas gdy WRON i Jaruzelski mogli liczyć co najmniej na przyzwolenie, jeśli nie sympatię większości – zwłaszcza w tzw. „terenie”. Tak przy okazji, w dziesięciolecie czynu legionowego na zaproszenie Marszałka zjechało do Kalisza ponad 60.000 „legionistów” – podczas gdy w 3 brygadach było ich 16.000 – co Marszałek kwaśno skomentował. Tromtadracja trapi nie tylko Polaków, ale u nas przybiera formy karykaturalne.

Dodaj komentarz